Minkowski

Minkowski Aleksander

. . . to opowieści o postaciach historycznych lub uważanych za historyczne . . . 

Minkowski Aleksander

Minkowski Aleksander

Minkowski Aleksander, polski pisarz, reportażysta i scenarzysta filmowy urodził się 27 lutego 1933 w Warszawie. Pseudonimy artystyczne: Alex Hunter, Marcin Dor. W okresie wojny Minkowski Aleksander  przebywał z rodzicami na zesłaniu w położonej na dalekiej Północy w obrębie ZSRR republice Komi, z której wspomnienia zawarł w książce „Droga do Niury” (1964) oraz w pierwszym rozdziale wydanej w 1966 książki Gruby. W 1951 ukończył III LO we Wrocławiu[1]. Ukończył filologię rosyjską na UW.

Minkowski Aleksander debiutował w 1956 na łamach tygodnika Przegląd Kulturalny jako prozaik. W 1959 Jerzy Jarocki wystawił w Teatrze Śląskim im. Wyspiańskiego w Katowicach jego sztukę Fałszerz i jego córka, napisaną wspólnie z Eugeniuszem Kabatcem. W latach 1954–1957 Minkowski Aleksander związany był z redakcją „Po Prostu”. Od 1958 do 1961 pracował jako reportażysta w prestiżowym tygodniku „Świat”,wraz z Lucjanem Wolanowskim, Wiesławem Górnickim, Aleksandrem Ziemnym, Marianem Brandysem i Kazimierzem Dziewanowskim, z którym opublikował wspólnie tom reportaży ze ZSRR pt. Pięć tysięcy kilometrów przyszłości (wyd. Iskry, 1961). W latach 1969–1972 przebywał w USA jako wykładowca w Columbia University oraz w Hunter College. W latach 1982–1984 redaktor tygodnika „Tu i teraz”.

Od 1978 do 1994 Minkowski Aleksander był prezesem polskiej sekcji IBBY – Światowej Rady Książki dla Młodych. W latach 1991–1998 Redaktor naczelny tygodnika „Skandale”, później „Nowe Skandale” i „Bez Pardonu”. Minkowski Aleksander był prezesem zarządu Fundacji Korczakowskiej „Odrodzenie”, mającej na celu zbudowanie w Polsce międzynarodowej wioski dziecięcej. W latach 1964–1990 działacz PZPR.

W 1982 r. za namową Zbigniewa Nienackiego, Minkowski Aleksander kupił dom w w Jerzwałdzie. Zmarł 7 marca 2016 r. w wieku 83 lat w Warszawie

Minkowski Aleksander w Jerzwałdzie i jego dom

Minkowski Aleksander i jego twórczość

Minkowski Aleksander - Proza

1958 Błękitna miłość
1959 Nigdy na świecie
1959 Wahania
1961 Czterdziestu na górze
1961 Wielki poker
1962 Urlop na Tahiti
1963 Wyznania odszczepieńca
1964 Przygoda nad jeziorem, czyli skarb hrabiego Grotta
1964 Droga do Niury
1964 Kwiaty dla Klementyny
1965 Czwarte krzesło
1965 Klub siedmiu
1965 Życzę ci dobrej drogi
1966 Gruby
1966 Zabawa z diabłem
1967 Kosmiczny sekret Lutego
1967 Wyprawa na rue Lepic
1969 Pieszczoch
1969 Nasturcja i Lew
1969 Niezwykłe lato Izydora i spółki
1969 Podróż na wyspę Borneo
1970 Pojedynek z Johnem
1970 Major opóźnia akcję
1971 Prywatna rozmowa
1971 Ząb Napoleona
1972 Szaleństwo Majki Skowron
1972 Artur
1974 Błękitni z latającego talerza
1974 Złota troć
1975 Krzysztof
1975 Noc bez cudu
1975 Zaczynasz być mężczyzną
1976 Kocur i ja
1976 Vanesca z hotelu Manhattan
1977 Grażyna
1978 Układ krążenia
1981 Dowód tożsamości
1982 Odmieniec
1983 Madonna w lustrze
1984 Bella, dziewczyna z gwiazd
1984 Zmartwychwstanie Pudrycego
1985 Dolina Światła
1988 Zdrady miłosne
1988 Wyspa szatana
1990 Sekrety prominentów
1990 Zakładnik szaleńca
2000 Czarny granit
2006 W niełasce u Pana Boga
2008 Encyklopedia nastolatki
2016 Zabić Ptasiodzioba

Minkowski Aleksander - Scenariusze filmowe i telewizyjne

1961 Kardiogram (na kanwie powieści Nigdy na świecie)
1972 Gruby
1975 Dyrektorzy
1976 07 zgłoś się, odc. 1 „Major opóźnia akcję” (na kanwie powieści Major opóźnia akcję)
1976 Próba ognia
1976 Szaleństwo Majki Skowron
1977 Układ krążenia
1978 Zielona miłość
1979 Przyjaciele
1992 Szwedzi w Warszawie

Joanna Siedlecka oskarża i skazuje - prawda czy fałsz ?

Minkowski Aleksander 2009-02-10

Z „Rzeczpospolitej”, a potem z książkowej publikacji Joanny Siedleckiej [Kryptonim „Liryka”. Bezpieka Wobec Literatów. wyd. Prószyński 2008] , dowiedziałem się, że byłem donosicielem. Tak oto znalazłem się w gronie Lecha Wałęsy i abpa Życińskiego, Ryszarda Kapuścińskiego i prof. Wolszczana oraz sporej grupie moich kolegów-pisarzy, wielu o cenionych nazwiskach. Publikacjom patronował IPN. Komentarze Siedleckiej zionęły pogardą i nienawiścią – nic, tylko się powiesić.

Donosiciel to taki, co donosi. Ja, Minkowski Aleksander, nie donosiłem. Na nikogo. Nikt mnie, zresztą, do tego nie namawiał ani o to nie prosił. Publikacje Siedleckiej roją się od nieprawd, przeinaczeń i zwyczajnych kłamstw, czasami od oszczerstw. Nie przypuszczam aby to były jej konfabulacje. Natomiast interpretacje – owszem. Punkt zaczepienia jednakowoż być musiał. Opowiedziałem o tym, jak umiałem najszczerzej, w wydanej kilka lat temu książce wspomnieniowej „W niełasce u Pana Boga”. Owszem, spotykałem się z pracownikami MSW. Nie na własne życzenie, ale i bez większych oporów – jak wiele osób publicznych w tamtych czasach.

Dlaczego i w jakich okolicznościach? Spróbuję wyjaśnić. 

. . .

Jako młody dziennikarz, reporter tygodnika „Świat”, miałem po raz pierwszy w życiu pojechać na Zachód, do Izraela: ujęty wtedy został Rudolf Eichmann. Był rok 1961 – ledwie kilka lat po upadku stalinizmu, po odwilży, Październiku – czas nadziei na lepsze. Ruch oporu w Polsce nie istniał. Wielu późniejszych działaczy opozycji demokratycznej było aktywnymi członkami PZPR.

Tuż przed wyjazdem zadzwonił do mnie do redakcji pracownik MSW, przedstawił się i poprosił o spotkanie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego: moi starsi koledzy redakcyjni nie ukrywali, że muszą spotykać się z przedstawicielami MSW, zwłaszcza z okazji służbowych wyjazdów zagranicę. Rozmowy z władzami były czymś naturalnym. Poinformowałem o zaproszeniu swojego szefa, kierownika działu reportażu, Mariana Brandysa.

Umówiliśmy się w kawiarni. Urzędnik MSW zapowiedział, że rozmowa będzie poufna. Nasze służby – poinformował – ustaliły, że w Izraelu będzie próbował zwerbować mnie Mossad. Warunkiem mojego wyjazdu musi więc być pisemne zobowiązanie do kontaktu z polskim wywiadem i kontrwywiadem. Takie zobowiązanie – usłyszałem – podpisuje w zasadzie każdy dziennikarz wyjeżdżający do krajów kapitalistycznych: tu padło kilka głośnych nazwisk. To czysta formalność – zapewnił – obywatelski obowiązek, dowód lojalności wobec polskiego państwa.

Przekonał mnie. Nie tylko dlatego, ze chciałem zobaczyć Zachód i że miała to być formalność, bez wymogów aktywnego działania. Jako się rzekło, byłem lojalnym obywatelem mojej ojczyzny. Podpisałem zgodę. Mimo nakazu zachowania tajemnicy, rozmawialiśmy o tym w redakcji: większość moich starszych kolegów-reporterów podjęła podobne zobowiązania. „Biurokracja – bagatelizowano. – Muszą mieć podkładkę na nasze wyjazdy”.

. . .

Widywałem go nie tylko w kawiarni. Często pojawiał się na zebraniach Związku Literatów. Wiadomo było, że to przedstawiciel MSW, nie robiono z tego tajemnicy. Władze interesowały się środowiskiem pisarzy, a my nie mieliśmy nic do ukrycia. Konflikty zaczęły się później, po 68 roku.

Rozmowy z Majchrowskim miewały różną temperaturę. Niekiedy próbował czegoś ode mnie żądać, a gdy odmawiałem, odbierano mi paszport na rok, dwa. Najczęściej zasięgał u mnie opinii o wydarzeniach w środowisku, o nastrojach wśród pisarzy. Miał sporą wiedzę na ten temat, konfrontował ze mną różne informacje, często krzywdzące moich kolegów – miałem wrażenie, że je prostuję, że działam z korzyścią dla naszego środowiska. Majchrowski wyglądał czasami na przekonanego. Po latach dowiem się, że w swoich raportach przeinaczał moje oceny, dodawał fakty, wypowiedzi, opinie o ludziach, których nawet nie znałem. Dlaczego tak robił? Mogę tylko zgadywać, ze krył w ten sposób swoich profesjonalnych informatorów, zakonspirowanych głęboko, nawet w procedurach wewnętrznych MSW. Zapewne nie pozostało po nich śladu w dokumentacji przejętej przez IPN – albo z jakichś względów znaleźli się w zbiorach nadal utajnionych.

Na czym opieram to przypuszczenie? W raportach mnie dotyczących (poznałem ich treść z publikacji Siedleckiej) są fakty jednoznacznie nieprawdziwe, poczynając od mojego życiorysu, z którego np. miałoby wynikać, że w 1939 r. wyemigrowaliśmy z rodziną do ZSRR – a tymczasem w maju 1940 r., na białostocczyźnie, zostaliśmy zgarnięci przez NKWD i zesłani na Sybir za odmowę przyjęcia radzieckiego obywatelstwa; mojego ojca, faktycznie żołnierza II Armii, awansowano w esbeckich rejestrach z sierżanta na pułkownika. Podobnych bzdur jest więcej.

Na pewno nie zwrócono mi ani jednej z 13 zarekwirowanych na Okęciu bezdebitowych książek, które wiozłem z Paryża – przeciwnie, Majchrowski groził prokuratorem. Nie wręczano prezentów. Nie mogłem donosić – jak chce Siedlecka – na Romana Karsta, Andrzeja Wirtha czy Juliusza Stroynowskiego, bo nawet ich nie znałem. Nie znam również Tomasza Burka, którego miałem być „esbeckim opiekunem”. Nie wyjeżdżałem do USA jako stypendysta Ministerstwa Kultury, tylko prywatnie, do teścia, nie wykładałem na Uniwersytecie Columbia przez cztery lata, tylko przez dwa, a moje amerykańskie „donosy” /pisane w pierwszej osobie i na maszynie, której tam nie miałem, z odręcznymi wstawkami nie moim charakterem pisma – zapewne przez konsula, który zapraszał mnie na przyjęcia i spotkania do naszej placówki w Nowym Jorku i ucinał ze mną pogawędki / są zaczerpnięte głównie z książek i reportaży. Próbki bzdur: jakieś „tajne informacje” o moim wieloletnim przyjacielu Macieju Patkowskim miałem jakoby wyciągnąć od jego narzeczonej – a był on już wtedy żonaty; nie miałem też pojęcia gdzie działał czy z kim współpracował, ponieważ mijaliśmy się: gdy on przyjechał, ja opuszczałem Stany. Albo, że „obciążałem walizki” blisko do dziś zaprzyjaźnionego ze mną prof. Alexa E. Alexandra prowokacyjnymi materiałami, które miały posłużyć do zatrzymania go na lotnisku i do werbunku przez polskie służby.

Przykłady bzdur i nieprawd mógłbym mnożyć, ale chodzi mi tutaj o coś istotniejszego. I nie tylko o mnie.

Infiltracja środowisk artystycznych przez SB była dwojakiego rodzaju i IPN musi o tym doskonale wiedzieć. Funkcjonariusze bezpieki mieli w tych środowiskach i konsultantów, i donosicieli. Konsultantów pozyskiwano, apelując do patriotyzmu, przekonań, wiążąc z zajmowanym stanowiskiem etatowym lub zastraszając utratą pracy, paszportu czy na przykład konsekwencjami jazdy po kieliszku. Donosiciele byli zawodowymi agentami, ludźmi o dwóch profesjach. Brali za to pieniądze. O donosicielach wiem mało, choć w kręgach literackich – w naszej kawiarni, w domach pracy twórczej – ukradkiem pokazywano ich sobie palcami. Nie ma tych osób na Liście Wildsteina ani w publikacjach IPN-u, czy u Siedleckiej. Ich teczki zapewne nie przetrwały.

Teczki konsultantów są pełne, esbeckie raporty ze spotkań i rozmów nafaszerowane danymi pozyskanymi z różnych innych źródeł. Ostatnio były minister Spraw Wewnętrznych, gen. Czesław Kiszczak podał do wiadomości publicznej, że na jego polecenie do meldunków wpisywano informacje z podsłuchów. A przecież my, koledzy, rozmawialiśmy ze sobą przez telefon swobodnie, o wszystkim, nie licząc się z możliwością podsłuchiwania. Jakie jeszcze polecenia i manipulacje wykonywali esbecy?

. . .

Dlaczego dla historyków IPN esbecka pisanina to dogmaty? Dlaczego wierzy się bez zastrzeżeń raportom i meldunkom funkcjonariuszy, przeciwko słowu artysty, uczonego? Że teksty esbeków powtarzają się w różnych konfiguracjach, w teczkach „ich ofiar”? I co z tego? Z mojego własnego podwórka: pan Tomasz Burek z pewnością przysięgnie, że nigdy nie zamienił ze mną słowa, nie przebywał w jednym towarzystwie. Profesor Alexander przysięgnie, że nigdy nie znalazł w swojej walizie „obciążenia”. Musi istnieć kwit, że zdałem broń bodaj w 1989 roku i nie może istnieć moje pokwitowanie zwrotu zarekwirowanych i nigdy nie zwróconych mi książek. Czy wolno nazwać donosem np. informację, że matka Marka Hłaski zabiega u polskich władz o prawo powrotu dla syna? Przecież to idiotyzm.

. . .

Niemal do końca lat 60-tych nikt w zasadzie nie odmawiał funkcjonariuszowi MSW, gdy ten prosił o rozmowę – to już nie były czasy stalinowskie. Z władzami można już było dyskutować, nawet się spierać, nie wsadzano za to do więzienia. Także osoby publiczne godziły się na takie spotkania, jeśli padała propozycja. Zapatrywania i sądy o innych nie były żadną tajemnicą, a ich wygłaszanie donosem. Później, po roku ’68, zrobiło się duszniej, zwłaszcza gdy zaczęła się rodzić opozycja demokratyczna, ale i wtedy zgoda na rozmowę z pracownikiem MSW nie czyniła człowieka konfidentem. IPN nie bawi się jednak w niuanse. Dokumentacja SB stała się tam biblią. Fanatyzm czy koniunktura? Nie wiem. Jak się przed tym bronić? Nie wiem jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że wielu uczestników tamtych wydarzeń, w tym esbecki generał Krzysztof Majchrowski, od lat nie żyje.

Paru moich kolegów, pomówionych o agenturalność i donosicielstwo, ma głębokie poczucie krzywdy. Czują się poniżeni, sponiewierani. Są pewni, że nikomu nie wyrządzili krzywdy. Z podobnym przeświadczeniem poszedłem i ja na spotkanie z Siedlecką: jeżeli chce rozmawiać, zapewne oczekuje wyjaśnień. Pomyliłem się – nie było pytań, były oskarżenia i drwiny. W końcu mruknąłem, że wszystko mi jedno, przecież i tak napisze co zechce. To Siedlecką zirytowało. – Ale ma pan rodzinę, wnuki – ostrzegła.

Przypomniał mi się Marzec ’68 i stawka na odpowiedzialność zbiorową. Coś przetrwało z tamtych czasów, wydobyte z lamusa. Zapewne nie przypadkiem z publikacją na różne sposoby esbeckich „sensacji” czekano prawie 20 lat: coraz trudniej dowieść, że się nie było wielbłądem. To dobry czas na ofensywę ultrasów, którym nie w smak wygasanie wzajemnych niechęci w narodzie i obojętność młodych, patrzących do przodu, nie wstecz. Polskie piekło dalej musi kipieć.

Minkowski Aleksander

Opracowano na podstawie :
• https://pojezierzeilawskie.pl – dostęp 2009 r.
• Zdjęcia zbiory własne, Internet

ludzie, alicki józef, behring emil, bonaparte napoleon, gustedt jenny, herman edelgard, hindenburg paul, kirst hans, lemke elisabeth, majewski henryk, minkowski aleksander, nienacki zbigniew, raabe eleonora, steenke georg, stieff hellmuth, szamlewski edmund, szendzielarz zygmunt, tetzlaff adolf, toeppen max